Obejrzałam film biograficzny o Jacku Olterze, perkusiście cierpiącym na depresję maniakalną. Film pokazywał błyskotliwą karierę nieśmiałego, zamkniętego w sobie chłopaka, a potem narastanie choroby. Koniec tragiczny, Olter skoczył z 10 piętra. Nie wytrzymał. W filmie wypowiadała się jego partnerka, koledzy z różnych zespołów – Tymański, Możdżer, Brylewski, Świetlicki. Przypadkowo wyłonił się zupełnie inny temat – jak choroba psychiczna wyrzuca poza nawias społeczeństwa.
Ludzie woleli nie widzieć narastającej choroby, a może nie umieli jej widzieć. Pamiętam takie ujęcie – Olter siedzi za perkusją, cały mokry na twarzy, z kurczowo zaciśniętymi powiekami. – Nie wiedziałem, że było aż tak źle – powiedział ktoś. Ktoś inny: – A co mogłem zrobić? Monitoring mu założyć całodobowy? Nic nie mogłem. Żona – Chyba go przestałam kochać, a może nie mogłam z nim dłużej być…
Moja pierwsza reakcja to złość na tych wszystkich „życzliwych”, którzy nic nie zauważają, a psychozę nazywają „przemęczeniem”. Ale potem przyszła myśl, że może rzeczywiście nic nie dało się zrobić. Że do tego świata nie było wstępu – a patrząc z drugiej strony – nie było z niego ratunku. Może to jest tak, że człowiek w obliczu największego cierpienia MUSI zostać sam. Nie wiem.
wiesz mam w rodzinie kogos kto wiele lat choruje na depresje maniakalna to bardzo bliska rodzina i czasem ci ,,zdrowi,,maja chec wyskoczyc przez okno…ale nie moga.
PolubieniePolubienie
tak, często „zdrowymi” nikt się nie przejmuje i tym jak oni sobie radzą z chorobą bliskiej osoby.
PolubieniePolubienie