Podróże wewnętrzne, podróże zewnętrzne. 5:30 rano, ale Dworzec Centralny kipi podziemnym życiem. Piję mocną kawę i się uśmiecham do swojego niewyspania. Potem pociąg, który powinien nazywać się „Ojciec Pio”, bo jechał jednocześnie do Lublina i Terespola. Rozkład wyraźnie pokazywał, że o tej samej porze jest w Nałęczowie i w Siedlcach. Zagadka rozwiązała się na Dworcu Wschodnim, gdzie mój pociąg podzielił się na dwie części z których każda otrzymała oddzielną lokomotywę. Trochę szkoda, bo liczyłam że to może jednak jakiś cud.
Parę godzin później stałam na stacji w Międzyrzecu, czekając na pociąg powrotny. Zagadałam się z kierowniczką stacji o zapachu ciastek w piekarni, tym samym przegapiając swój pociąg do Warszawy. Sama nie wiem, dlaczego mnie to ucieszyło. Chyba potrzebowałam niespodziewanych wakacji, przełamania planu dnia. Taksówka, dworzec autobusowy bez rozkładów jazdy. Inne krajobrazy, inne twarze. Nieprzewidywalność. Odświeżenie.
Popołudnie równie zaskakujące – trafiam przypadkiem akurat na dyskusję o najnowszej książce Zygmunta Baumana.
Lubię przypadki.