Odbieram długo wyczekiwany telefon. Okazuje się, że to reklama instrumentów muzycznych, czytana monotonnym głosem mojej dawno niewidzianej znajomej. Zdaje się, że chodziło o ustniki do saksofonów. Ciepłe pozdrowienia dla dziadka Zygmunta!
Wcześniej niechciany amant obiecuje mi złote góry. Gdy ja mętnie się wykręcam pracą, on z szaleńczym błyskiem w oku krzyczy „Gdybym tylko miał wszystkie pieniądze świata, to bym ci je dał i nie musiałabyś więcej pracować!” (Zdaje się, że chodzi o kwotę 500 tys. zł). Myślę sobie „Jak dobrze, że on nie ma tych pieniędzy!” i staram się wymknąć z tej zbyt ciasnej znajomości w stronę kawiarni Wrzenie Świata. Amant długo nie chce wypuścić mojej ręki.
A potem już ten telefon. I budzę się zlana potem z jedną tylko skarpetką na lewej stopie – jak kopciuszek w wersji soft.
