Pół siedzę, pół leżę na granicy słońca i cienia. Grzeję się jak jaszczurka. Nasiąkam światłem i czerwcowym wiatrem. Czas jest dziś gęsty, lepki, a niebo bardzo niebieskie. Myśli też w konsystencji półpłynngo miodu. Z nikim nie rozmawiam, nigdzie nie dzwonię. Wchłaniam ciepło.
Czego to ja nie zaplanowałam na te dni! Dwie wizyty w teatrze, dwie w kinie, dwa treningi i jedne zawody biegowe, napisanie eseju i życie, życie, bardzo dużo życia.
A czas gęstnieje i rozciąga się leniwie. Czuję lekkie pieczenie rozgrzanej słońcem skóry na łydkach. Po stole skacze wróbel.