Szare niebo coraz bliżej chodnika, ciepłe, nabrzmiałe deszczem i całodniowym upałem. Jesteśmy z psem na najwolniejszym spacerze świata – łapa za łapą, noga za nogą. Pies tropi coś refleksyjnie na trawniku, a ja robię remanent obolałych mięśni.
Gdy wracam do domu, zaczyna na poważnie grzmieć, a firanki drgają unoszone wiatrem. Jestem zbyt zmęczona na zamykanie okien i przewracanie kartek w książce.
Mogę za to mierzyć różne sukienki i litrami robić koktajle truskawkowe.
Czuję się jak listek na burzowym wietrze.
