Opadło,
Zżółkło,
Minęło.
Zawiało,
Przygniotło,
Stanęło.
Zmroziło,
Zawiodło,
Zasnęło.
Liście na stos
Czerwony nos
Bez światła wschód
Daremny trud.
Opadło,
Zżółkło,
Minęło.
Zawiało,
Przygniotło,
Stanęło.
Zmroziło,
Zawiodło,
Zasnęło.
Liście na stos
Czerwony nos
Bez światła wschód
Daremny trud.
„Niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa” – a może Jezus miał jednak na myśli grę na gitarze? Ćwiczę pośród rozrzuconych kartek ze słowami, nutami, akordami i idzie najlepiej, gdy ręce na chwilę się zapomną, a już na pewno wtedy, jeśli trochę zapomną o sobie nawzajem.
Do porannej kawy ostatnia w tym roku jagodzianka („Więcej to nie będzie” oznajmia twardo dziewczyna z piekarni na rogu Filtrowej i Asnyka).
Wieczorem w planach ostatni (i pierwszy) w tym roku półmaraton, który nie wzbudza już niepokojów, ale miłe uczucie rozpoznania starego przyjaciela. Skądś wiem, że pobiegnę i wszystko generalnie będzie dobrze.
Często wskakuję na rozklekotane miejskie rowery, a potem z wiatrem we włosach i torebką przerzuconą przez ramię przemierzam stare i nowe warszawskie ścieżki. Jana Pawła. Świętokrzyska. Mińska. Grójecka. W parkach opadają rajskie jabłka, a między alejkami unosi się winny zapach przejrzałych mirabelek. Więcej to nie będzie, cytując dziewczynę z piekarni.
Zerkam na śliwki i brzoskwinie na miejskich straganach i myślę, że to właściwy czas na kilka słoików złotawo czerwonawych konfitur z naklejką „Tamto lato”.
A już myślałam, że nigdy nie będę krzyczeć przez okno „Emiiiilkaaaa, do domu!” – tak jak jedno czy dwa pokolenia matek podwórkowo-trzepakowych dzieci, zdzierających kolana i biegających stadami. Myślałam, że to biedne pokolenie tabletowo-smartfonowo-kablówkowe, skazane na cyfrową nudę – ale jednak nie. Emilka zaczęła znikać na podwórku na długie godziny, pochłaniać tradycyjne papierowe książki i leczyć potłuczone kolana, zupełnie jak „normalne” dziecko. Obok jej łóżka, podobnie jak obok mojego, rośnie stosik książek czekających na swój moment. I bardzo dobrze.
Przyszły pierwsze upały i ciepłe noce, firanki podrygują niespokojnie nad ranem, a budzik jest nastawiony na 5:55. Nie mam w najbliższym czasie żadnych zawodów biegowych – truchtam sobie niespiesznie na ulubionych trasach, nie ścigając się z nikim, nawet ze sobą.
Kończę pozaczynane książki, odświeżam znajomość z teatrami i rezerwuję bilety na nieprzyzwoitą liczbę seansów w ramach festiwalu filmowego dla dzieci i młodzieży. Zastanawiam się, czy to już naprawdę ten moment, kiedy można zacząć jeść polskie truskawki. Z roku na rok jakby coraz wcześniej…