Siedem miesięcy zmagałam się z „Narzeczoną Schulza” Agaty Tuszyńskiej. Raz kupiłam ją sobie sama, raz dostałam w prezencie. Smętna historia emerytowanej muzy po przejściach, która żyła jeszcze pięć dekad po tym, jak faktycznie umarła. I ten nieuchwytny, drobny, przeklęty Bruno, równie fatalny za życia, jak po śmierci!
Jestem znużona tą literacką chybioną miłością, wolę wrócić do dusznych „Sklepów cynamonowych”, wolę przerzucać kartki w albumach i snuć własne opowieści.
Bliżej mi do Bruna, niż do jego usychającej narzeczonej.